środa, 14 października 2009

O tym, jak Ziom stracił pierwsze punkty

Długo oczekiwana relacja z meczu FC Ziom - ZZK

Okiem zimnokrwistego
Jeszcze w sobotę rano krakowscy bukmacherzy pewnie obstawiali w tym meczu pewne zwycięstwo liderów z FC Ziom, jedynej drużyny w lidze, która jeszcze nie straciła punktu, legitymując się miażdżącym bilansem bramkowym. Kurs na LZS ZZK (SF) był bardzo niski i prawdę mówiąc niewiele osób na nas liczyło- przed meczem okazało się, że zabraknie naszego najlepszego obrońcy (narodziny córeczki Matyldy- winszujemy! ) i znakomitego snajpera Piotra. Wiary nie dodawali nam kibice, którzy pojawili się w liczbie 1 (jeden). Także jeden zawodnik pojawił się u nas na ławce rezerwowych, i w tym elemencie Ziomy miały nad nami pewną przewagę.
Zaczęło się spokojnie, pierwsze 10 minut to wzajemne badanie się, tzw. piłkarskie szachy, Franz Smuda powiedziałby, że na boisku pachniało "koniną".
Strzelali wprawdzie z dystansu Waszuta i Kajman, ale były to strzały na wiwat. Pierwszą groźną sytuację sprokurował Kajman, którego strata w środku mogła nas drogo kosztować- na szczęście wspaniałą robinsonadą popisał się Sempek i kontrę Ziomów diabli porwali. Za moment jednak przegrywaliśmy- jeden z rywali oddał z pozoru niegroźny strzał z dalszej odległości, piłka jednak przeleciała pechowo między nogami obrońcy i zatrzepotała w siatce bezradnego Sempa. Kiedy kilka chwil potem straciliśmy kuriozalnego gola, kiedy wolno tocząca się piłka przeleciała między nogami kilku zawodników i naszego bramkarza wydawało się że jest po meczu. Do końca tej połowy staraliśmy się grać swoje - spokojne rozgrywanie z tyłu, diagonalne podania na szybkich napastników, gra z klepki. Wychodziło to całkiem nieźle, ale jedynym wymiernym efektem były liczne rożne, po których czasem kotłowało się pod bramką liderów. Trzeba przyznać, że ich bramkarz zachowywał się bardzo niepewnie i raz po raz wypluwał przed siebie piłkę.
Do przerwy jednak nic się nie zmieniło. Ziom oddał na naszą bramkę trzy strzały i zdobył dwa gole, z tzw. "niczego". Pierwsza połowa była wyrównana, ale jednak przegrywaliśmy.
Mocno wkurzeni wyszliśmy na drugą odsłonę i na efekty nie trzeba było długo czekać. Najpierw naszą kontrę zakończył strzałem z półobrotu Kajman, a chwilę potem wybitą głową przez Waszutę piłkę przejął Bal i pognał samotnie na bramkę Ziomów. Mimo tego, że nasz najlepszy tego dnia zawodnik był w tej akcji kilka razy kopany przez obrońcę w dredach, zdołał jednak utrzymać się przy piłce, zachować tempo biegu i pokonać płaskim strzałem bramkarza. Remis! W tym momencie nasza gra się załamała, podświadomie cofnęliśmy się. Ziomy mocno nacisnęły i kilkakrotnie mieliśmy szczęście w kilku podbramkowych sytuacjach, kilka razy fantastycznie bronił Semp rehabilitując się za "borubara". "Częstochowa" to za mało powiedziane. Piłka tańcząca na linii bramkowej, wybijanie zmierzające do pustej bramki futbolówki, autowanie z siłą Janikowskiego, by ustawić się w obronie.
Tego szczęścia ewidentnie brakowało nam w pierwszej połowie, więc jego bilans wyszedł na zero. Na skrzydle dzielnie walczyli Tulos, Cebu i Rimbaud, w środku bitwę z Ziomami toczył Woźniczka, Waszuta i Kajman. Cały czas wiązał kilku rywali swą ruchliwością Bal i .. to wystarczyło. Mimo nerwowej końcówki, w której stwarzaliśmy zagrożenie w zasadzie tylko po stałych fragmentach, atakujący z furią Ziomy nie zdobyli już bramki. Paradoksem jest, iż lepiej jako drużyna prezentowliśmy się w pierwszej połowie, dłużej graliśmy piłką, akcje miały większy rozmach, ale brakowało sytuacji bramkowych. W drugiej strzeliśmy bramki, było jeszcze kilka okazji, graliśmy chaotycznie, by nie powiedzieć czegoś gorszego.
Czekamy teraz na chłopaków z Gazownictwa.
Waszuta&Woźnica

2 komentarze:

Woytek pisze...

Filson, dlaczego kopałeś kolegę?-)

repek pisze...

Brawo, panowie!

Z rehabilitacyjnego gabinetu pozdrówka między polem magnetycznym a krioterapią