poniedziałek, 8 czerwca 2009

Reminiscencje


Koniec kariery Paolo Maldiniego, czyli koniec dzieciństwa

Od 7 miesięcy jestem ojcem. Od prawie dwóch lat pracuję, skończyłem studia i jestem żonaty. Ale mam poczucie, że moje dzieciństwo skończyło się dopiero teraz. Z ostatnim meczem Paolo Maldiniego.

Nigdy nie byłem obrońcą, więc moimi piłkarskimi idolami nie byli nigdy gracze tej pozycji. Odkąd pamiętam interesowało mnie strzelanie bramek, stąd najpierw usłyszałem o Marco van Bastenie i Ruudzie Gullicie, a dopiero później o Baresim i Maldinim.
Tak więc moje piłkarskie życie zaczęło płynąć w rytm bramek strzelanych właśnie przez van Bastena, ale ponieważ on, gdy miałem 10 lat, zaczął ze względu na kontuzje grać coraz mniej, pojawili się kolejni idole, z Hristo Stoiczkowem na czele. Van Bastena pamiętam z tamtych czasów jak przez mgłę, nie załapałem się na fenomenalne półfinały i finał Milanu w Pucharze Europy w sezonie 1988-89 (najpierw 5:0 z Realem Madryt a w finale 4:0 ze Steauą Bukareszt) ani na holenderskie mistrzostwo Europy w 1988 z niesamowitym wolejem w finale z ZSRR. Ale jakimś cudem van Basten w podświadomość wrył mi się na tyle mocno, że pozostał idolem do dziś, mimo nieudanych dla Holendrów mistrzostw świata w 1990 (porażka w 1/8 finału z Niemcami, turniej bez zwycięstwa a dla van Bastena bez gola) oraz mistrzostw Europy w 1992, które pamiętam już bardzo dobrze (także, niestety, niestrzelonego przez mojego idola karnego w półfinale z Danią).
Ponieważ van Basten grał w AC Milan, to siłą rzeczy stałem się fanem tej drużyny. I kiedy ostatnio 18-letnia szwagierka zapytała mnie, dlaczego kibicuję akurat im, skoro nigdy ani w Mediolanie nie byłem, ani nie miałem tam krewnych no po prostu racjonalnie rzecz biorąc, nic mnie z tym miastem ani klubem nie łączy uświadomiłem sobie, że przecież kibicuję tej drużynie od zawsze. Bez konkretnego powodu. I chyba w przypadku zagranicznych klubów, podobnie ma każdy z nas. Przecież równie dobrze mogłem kibicować Barcelonie (bramka Koemana z wolnego w ostatnich minutach dogrywki finału Pucharu Europy z Sampdorią), Juventusowi, Realowi, Bayernowi, Manchesterowi.
Musiał tu mieć jakiś wpływ mój tata, bo o istnieniu AC Milan i van Bastena dowiedziałem się właśnie od niego. Ale może kilka miesięcy wcześniej mówił mi właśnie o Barcelonie, a moja długotrwała pamięć tego nie odnotowała? W każdym razie nie miałem na to żadnego wpływu. Milan się pojawił i już. Tak samo, jak pojawił się wybór Widzewa a nie ŁKS. Irracjonalność tych wyborów uświadomił mi także mój przyjaciel z Bułgarii - gdy się poznaliśmy trudno było uwierzyć, że dorastający w Płowdiw i Aleksandrowie Łódzkim chłopcy spotkają się po latach i wymienią się zdumieni nazwą swego ulubionego klubu: AC Milan.

Czas Stoiczkowa, Romario, Zoli, Baggio, Dungi, Cantony, Papina, Batistuty, Hagiego przypadł już na bardziej świadome zainteresowanie piłką. Pewnie właśnie wtedy, gdzieś w latach 1993-94 pojawił się w mojej głowie prawy obrońca Paolo Maldini. Ale ponieważ był obrońcą, to nie wzbudził żadnego szczególnego zainteresowania.
Lata mijały. Kolejni piłkarze-idole dzieciństwa kończyli kariery. Gullit, jeszcze przed erą Abramowicza, trenował Chelsea, van Basten po latach nieobecności zajął się kadrą Holandii, Rijkaard wygrał jako trener z Barcą Ligę Mistrzów. Cantona zajął się reklamą korków, Romario zwiedzaniem polskich sądów, Dunga trenowaniem, Stoiczkow trenowaniem A Maldini cały czas grał. I zdobywał kolejne trofea. W 1994 Milan zdeklasował Barcelonę Stoiczkowa i Romario wygrywając finał LM 4:0. Potem wygrany z Juventusem finał LM w karnych (2003), porażka w kolejnym finale (Maldini strzela bramkę, Milan prowadzi do przerwy 3:0, by przez Jerzego Dudka przegrać w karnych) i zwycięstwo w 2007 dzięki dwóm bramkom Inzaghiego. W międzyczasie jeszcze wicemistrzostwo świata (1994) i Europy (2000). Na piłkarską emeryturę odchodzą kolejne pokolenia, a Maldini wciąż broni barw Milanu (z gry w kadrze rezygnuje w 2002 roku; szkoda, bo 4 lata później rodacy sięgają po mistrzostwo świata). Aż do końca tego sezonu. Swój ostatni ligowy występ na San Siro 41-letni Maldini przegrywa 3:2 z AS Romą. Ale ostatni ligowy mecz wygrywa 0:2 z Fiorentiną na wyjeździe.
Maldini grał przez całe moje świadome życie. Był na boisku odkąd zacząłem cokolwiek z otaczającego mnie świata kojarzyć. Nie ma już chyba takiego piłkarza. Dlatego za ostateczny, symboliczny koniec mojego dzieciństwa mogę uznać koniec kariery Paolo Maldiniego. Lepszego wzoru piłkarskich umiejętności, gry fair-play, inteligencji nie tylko na boisku i opanowania nie mogłem sobie wymarzyć.

Koza

PS.: Jak już napisałem i wysłałem ten tekst (możecie go znaleźć także na Onecie w dziale Wiadomosci.onet.pl --> Waszym Zdaniem), to uświadomiłem sobie, że nie wymieniłem żadnego piłkarza z Polski. Niestety, moje dzieciństwo przypadło na czas największej posuchy w sukcesach naszych piłkarzy. Meksyku '86 nie pamiętam, w następne mistrzostwa świata z Polską zdawałem maturę i egzaminy na studia. Ale na wspomnienie zasługją nasi olimpijczycy z Barcelony i znakomity wówczas Andrzej Juskowiak (Złoto było tak bliziutko), mecze Legii (choć na krajowym podwórku znienawidzonej) w Lidze Mistrzów a potem ukochanego Widzewa. Bramkę Citki z połowy boiska w meczu z Atletico miałem zaszczyt widzieć na żywo :-), a na fragmentach meczu Widzewa z Broendby (Kończ Pan, Panie Turek!!!) i meczu na Łazienkowskiej z Legią (3 bramki strzelone w pięć ostatnich minut i mistrzostwo Polski 95/96) do dziś mam łzy w oczach. Przypomnijcie sobie na YouTube. Byłem to winny w tym tekście.
Koza

10 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Z tego co pamiętam, Guardiola zadedykował wygraną w LM właśnie Maldiniemu. Paolo to klasa sama w sobie.

Anonimowy pisze...

Ja czułem coś podobnego, kiedy w 2004r. karierę kończył mój ulubiony piłkarz, wspomniany przez Ciebie w artykule, Roberto Baggio. Byłem wtedy młodszy niż Ty teraz i dopiero zaczynałem studia(byłem na 1szym roku). To właśnie za sprawą Baggio i jego gry na Mundialu w '94 zainteresowałem się piłką nożną. Żałuję tylko trochę, że ominął mnie najlepszy okres jego kariery - Złota Piłka '93, tytuł piłkarza roku Fifa '93 i jego świetne występy w Juventusie, które znałem tylko z gazet, książek(Encyklopedia piłkarska Fuji) i opowieści Taty (teraz doszedł jeszcze net). Mimo upływu czasu zawsze będę go cenił za elegancję w grze, technikę, niesamowite rzuty wolne i przede wszystkim ambicję, godną największych sportowców. Ileż to razy Baggio doznawał kontuzji i lekarze wieszczyli koniec jego kariery, a on i tak zawsze wracał na boisko...

Pozdrawiam,
Piotrek (8 Spartan)

Anonimowy pisze...

Masz racje z Guardiolą, tak właśnie było. Co do Baggio to pamiętam jego wypowiedź, gdy już był pod koniec kariery, że zrobi jeśli tylko trener będzie go chciał w kadrze Włoch, to stawi się o każdej porze dnia i nocy gdziekolwiek będzie trzeba. Klasa!
Poza tym, większość ludzi pamięta mu przestrzelony karny z finału Mundialu '94. Ale nieco mniej ludzi pamięta, że karnych nie strzelili także Baresi i Massaro, a już zupełnie nikt nie pamięta, że w półfinale dwie fenomenalne bramki Baggio dały Włochom zwycięstwo nad Bułgarią (której gorąco wówczas kibicowałem - ach ten ćwierćfinał z Niemcami :-).
Koza

Woytek pisze...

Cudze chwalicie, swego nie znacie... Ja płakałem jak bóbr, kiedy karierę kończył Marek Koniarek;-)

Anonimowy pisze...

skoro sie skończyło twoje dzieciństwo to teraz będziesz pan koza :)

Anonimowy pisze...

milo widziec kolejnego Widzewiaka w podgorskiej ekstraklasie:)

w lokatorze jest nas dwoch

maraszek(lok)

Anonimowy pisze...

Choć nigdy nie kibicowałem (i nigdy nie będę kibicował) Milanowi ani żadnej innej włoskiej drużynie, to muszę przyznać, że szacunek i podziw dla Maldiniego zawsze miałem. Za ów monogamiczny, trwały związek, za kontynuowanie tradycji rodzinnej (wszak jego ojciec także całe swe życie związany był z Milanem, a jego syn gra obecnie w juniorach). Maldini to przedstawiciel niemal wymarłego już gatunku piłkarza: przywiązanego do barw klubowych nie tylko wysokością zarobków czy możliwością osiągania szczytów na krajowych i europejskich stadionach. To coś więcej. I znajduję mu pośród jeszcze kopiących w piłę jednego bodaj tylko kompana. To Ryan Giggs...

Gru (Spartacz)

Anonimowy pisze...

zostanie na cale życie w jednym klubie nie zawsze jest najlepszym rozwiązaniem... nowa drużyna, nowe wyzwania,nowe emocje...ale zawsze tak było , jest i będzie ze ikony klubu się ceni na zawsze( Poza oczywiście takimi ikonami, które trafiają do prokuratury za korupcje czyt. Reiss- ale takie rzeczy tylko w Polsce )
Tomek(WNiG)

Anonimowy pisze...

Gru, nie przesadzajmy z tym Giggsem... akurat w przypadku United można by tu znaleźć lepsze przykłady jak np. G.Neville czy Scholes... Bo Walijczyk jednak trafił do MU z ManCity... a to też coś znaczy... przynajmniej w obecnych czasach...
Ale cała reszta się zgadza :)

pozdr
filson

Anonimowy pisze...

Filson,
Giggs przeszedł do ManU w wieku 16 lat, nie miała wtedy rozegranego w barwach City żadnego meczu... Piłkarzem został u Fergusona, u Fergusona pierwszy raz zagrał w lidze (2 marca 1991 przeciw Evertonowi, wszedł za Denisa Irwina) i pewnie u niego też zagra mecz ostatni...

Gru (Spartacz)