czwartek, 18 czerwca 2009

Z GRUbej rury: Acz z łezką w oku...

Kolejny tekst w naszym literackim cyklu, tym razem bardzo luźno związany z ostatnim meczem Spartacza...

Był rok 1994, kończyłem siódmą klasę podstawówki, wybiegałem ze szkoły zaraz po lekcjach, zaraz po religii, na której ksiądz udowadniał tezę, że niedawno zmarły Kurt Cobain to wcielenie zła, brał się za teksty lidera Nirvany i dukając łamaną angielszczyzną tłumaczył skomplikowane metafory. Za każdą z nich stał szatan, namawiający uczniów SP 18 w Bielsku-Białej do samobójstwa, lub, co gorsza, do wstąpienia w szeregi Amwaya... Jeśli nic takiego nie wynikało z tekstu wprost, należało kasetę puścić od końca, czego co prawda nie można zrobić w szkole, bo nie ma odpowiedniego sprzętu, ale daję wam dzieci słowo, sprawdziłem u siebie, na plebani...

Ja po tych lekcjach wybiegałem w słoneczne wczesne popołudnie, po pięciu minutach przekręcałem klucz w zamku, otwierałem drzwi mieszkania i siadałem przed telewizorem. O 15 startowała dwójka, rozpoczynająca swój codzienny program od trzech teledysków ściągniętych z MTV, trzech teledysków jednego wykonawcy. Tamtego lata co drugi dzień była to Nirvana, no więc siedziałem i chłonąłem całym sobą „Smells like teen spirit”, „In bloom” i „Heart shaped box”. Potem stawałem przed lustrem, sprawdzałem czy wszystko w porządku, czy moja fizys pozostała w niezmienionym kształcie, bez wyrastających z głowy rogów ani innych kopytek, no i czy mi się nie zbiera przypadkiem na samobója...

We wrześniu rodzice zapisali się do Amwaya...

Ale wcześniej trochę, w wakacje, pojechałem do dziadka. Na dwa albo trzy tygodnie. Całe 12 przystanków dalej. Mówię: do dziadka, a po prawdzie: do dziadka, babci i wujka, który z nimi mieszkał. I nie byłoby w tym nic interesującego, gdyby nie to, że wujek był piłkarzem trzecioligowego (przez chwilę) BBTS-u Włókniarz Bielsko-Biała. W dodatku zatrudnionym na etat na stadionie. Na którym spędzałem całe wakacje, w pełnym słońcu, osiem godzin, sam na sam z piłką. W weekendy jeździliśmy na sparingi. Klubowym autokarem, ja z dziadkiem i z całą kadrą BBTS-u.

Do dziś pamiętam niemal pół składu z legendarnym Nolką na bramce, który miał tak aksamitny głos, że gdy krzyczał na meczu „Wyjazd!!!” to kibice przeciwnika w panice zbierali się do wyjścia... z Pruskim w ataku, który, gdy już stawał z bramkarzem oko w oko, to czekał aż wrócą obrońcy, by ich jeszcze raz przedryblować i umieścić piłkę w bramce między nogami golkipera... wreszcie z mym wujkiem, prawym lub środkowym pomocnikiem, kręcącym piłkę z wolnych to w lewą, to w prawą stronę... Jechaliśmy do Dankowic na mecz z miejscowym Pasjonatem, utrzymującym się w środku tabeli okręgówki, i choć to ledwie kilkanaście kilometrów (które sześć lat później pokonałem wraz z kumplem na nogach, na wielkim, wszechogarniającym kacu, nad ranem, po tym jak zostaliśmy wyrzuceni z domu i zwyzywani od narkomanów przez matkę dziewczynki, która nas zaprosiła do siebie sobotnim wieczorem) to zatrzymywaliśmy się przy mijanych zajazdach przynajmniej dwukrotnie. Drzwi rozsuwały się a na plac parkingowy wysypywała się kadra bielskiej drużyny z jęzorami do ziemi i zaraz znikała w drzwiach zajazdu. Ja z dziadkiem, trenerem i kierowcą zostawaliśmy w autobusie, panowie rozmawiali o taktyce na mecz, ewentualnych zmianach i roszadach, ja sprawdzałem czy moje korki świecą się jak psu jaja, na wszelki wypadek, nigdy nic nie wiadomo... Chłopaki wracali po kilku minutach, wyraźnie zadowoleni, rozluźnieni, ruszaliśmy w dalszą drogę. Pamiętam, że mecz rozpoczął się z ponad półgodzinnym opóźnieniem, z dziadkiem siedzieliśmy na trybunach, które okupowało jeszcze może z kilkadziesiąt osób. Piłkarze Pasjonata rozgrzani już byli jak lider przegadanej, bluesowej formacji, gdy na boisko wyszedł pierwszy zawodnik BBTS-u. Mój wujek. Wyszedł i stał. Oglądał się za siebie, gdzie reszta, ale nikt więcej z tunelu nie wychodził. Podnosił kolana, wymachiwał rękoma, podskakiwał. Widać było, że nie bardzo wie, o co chodzi, ale głupio było teraz zejść z boiska i wrócić do szatni. Kibice miejscowych już się niecierpliwili. Co jest dziadu pieroński, gdzie masz resztę, tchórzycie, co? pieklił się starszy pan obok dziadka.
Robiło się nudnawo. Na boisku nie było na co patrzeć, spojrzałem więc za boisko, na jego przeciwną stronę, gdzie tuż za linią końcową wznosił się pagórek tworzący naturalną trybunę. Na jego szczycie rosło drzewo, pod którym zaraz rozłożyło się dwóch miejscowych. Patrzyłem tam, bo nie było na co patrzeć tu. Panowie wyciągnęli zaraz z reklamówki i jechali z gwinta, raz po raz rzucając tylko okiem na to, co się dzieje na boisku. Zazdrościłem im. Ja tu w pełnym słońcu, oni w cudownym cieniu, ja o suchym pysku, oni z pełną butelką. I zaraz drugą. Dziadek, a ci tam to co? Eee, synek, to pierońskie kopidoły, huncwoty jedne, winko robią, ty lepiej mecz oglądaj a nimi się nie interesuj. I wtedy pojąłem. Ich zielona trawka była bardziej zielona od tej na boisku, ich emocje większe od moich. Łączyli się z naturą, w naturze, rzucając niekiedy tylko lekceważące spojrzenia w kierunku tych, którzy kulturalnie się kopali na murawie. Górowali nade mną, nad nami wszystkimi. Domyślałem się, że tak samo uważają chłopaki z klubu, którzy tę całą naturę sprowadzają, co prawda, jeno do tych atrybutów, ale liczy się przecież zamysł. Dziadek też patrzył z tęsknotą w tamtym kierunku, bo na boisko patrzeć się nie dało... I mimo że różniliśmy się tak bardzo: ja w tamtym czasie byłem jeszcze przed pierwszym takim spotkaniem z naturą, w naturze, dziadek już definitywnie po ostatnim, to podejrzewam, że z tego całego wyjazdu obaj zapamiętaliśmy tylko tyle: tych dwóch pasjonatów popołudni na łączce, pod rozłożystym drzewem, głęboko w zacienionym miejscu mających poczynania miejscowego Pasjonata...

Co ma tamto wydarzenie wspólnego z ostatnim meczem Spartacza przeciw Naprzodowi Tyły? Ano, wbrew pozorom, wiele. Przede wszystkim to, że zarówno o meczu BBTS-u jak i Spartacza nie mogę wiele powiedzieć, obu bowiem nie widziałem, mimo że na tym pierwszym byłem. Mogę tylko podać wyniki. BBTS – Pasjonat Dankowice 1-1. Spartacz – Naprzód Tyły 10-1.

Gru

Z innej beczki: Tytani mają swoją stronę internetową, można sobie ją pooglądać klikając w rubryce Nasze Strony na nazwę drużyny(na pasku po prawej stronie ekranu).
Hbrt

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

O to i Tytani po właściwej stronie Błoń jak widzę, fajnie fajnie, New Pł - trzymać się chłopaki i brać przykład zza Bagrów ; ) wrnsc

Piter FCZ

Anonimowy pisze...

Tradycja zakorzeniona z dziada pradziada ;)

Radek (Tytani)

mobydick pisze...

Kurde, a ja myślałem że ten Pasjonat Dankowice to jakaś fikcja literacka :D
Koza

Anonimowy pisze...

to ciekawe, bo ja tekilkanascie kilomerow tez kiedys nad ranem na kacu przeszedlem....;-)

a pamietasz jak to jest, jak ci sie chce palic, masz co palic, a zapalek ni chu...??

Anonimowy pisze...

Pasjonat - piękna nazwa dla klubu sportowego...
Hube